Temat, który początkowo Cię fascynował, nagle zaczyna wydawać się nużący i przytłaczający? Lista rzeczy do zrobienia rozrasta się do monstrualnych rozmiarów, więc wolisz uciec w kolejną „genialną” ideę, niż domknąć tę, która jest już na końcu? Wbrew pozorom nie chodzi wyłącznie o lenistwo czy brak obowiązkowości. Psychologia zna coś takiego jak „syndrom niedokończonej pracy” i wcale nie jest to rzadkie zjawisko. Być może to efekt uboczny naszych czasów, w których bombarduje się nas setkami różnych stymulacji i możliwości. A może to wynika z nienajlepszego zarządzania energią, czasem i oczekiwaniami. Jedno jest pewne: większość z nas doświadczyła chwili, w której zaczynamy wątpić w sens kończenia projektu, na który wcześniej rzuciliśmy się z ogromnym entuzjazmem.
Warto więc rozłożyć to zjawisko na czynniki pierwsze i poszukać dróg wyjścia. Czy wystarczy zaplanować wszystko w szczegółach? A może lepiej od razu powalczyć z perfekcjonizmem, który blokuje nas w kluczowych momentach? Spróbujmy przyjrzeć się temu bliżej i znaleźć kilka pomysłów, jak nie dać się pokonać przez wiecznie niedokończone sprawy.
Skąd się bierze syndrom niedokończonej pracy?
Psychologowie wskazują, że w wielu przypadkach przyczyną jest tzw. efekt Zeigarnik – zjawisko polegające na tym, że nasz mózg zapamiętuje niedokończone zadania lepiej niż te sfinalizowane. Wydaje się to logiczne: ciągle nosimy w głowie niedomkniętą sprawę, co po pewnym czasie zaczyna nas uwierać. Przy okazji sam efekt może być paradoksalnie motywujący, bo przypomina nam o istnieniu projektu. Tyle że bywa, iż to niewygodne „poczucie obowiązku” wcale nie jest wystarczającym bodźcem, żeby ruszyć z miejsca.
Nieraz jesteśmy jak dzieci, które w poniedziałek wpadły na pomysł budowy statku kosmicznego z kartonu, ale w środę interesują się już malowaniem koszulek, a w piątek planują założenie kanału YouTube. Kiedyś to się pewnie nazywało słomiany zapał, teraz bardziej fachowo mówi się o rozproszeniu uwagi, FOMO czy trudności w zarządzaniu zasobami psychicznymi. Gdy stale dopada nas myśl, że może pojawić się coś jeszcze ciekawszego, trudniej nam usiąść do dokończenia żmudnego etapu projektu.
Czy to tylko lenistwo?
Łatwo z góry ocenić kogoś, kto wiecznie nie kończy tego, co zaczął, jako osobę po prostu leniwą. Ale przyjrzyjmy się bliżej. Niekiedy za takim zachowaniem stoi perfekcjonizm, a nie brak zaangażowania. Osoba dąży do tak idealnego rezultatu, że gdy tylko zaczyna zauważać drobne niedoskonałości, woli przerzucić się na coś innego, niż zderzyć się z własnymi ograniczeniami.
Zdarza się też, że niedokończona praca to wynik nadmiernego obciążenia. Gromadzimy w głowie tyle zadań, że nasza koncentracja rozprasza się na wszystkie strony. W efekcie wykonujemy po kawałku każdego z nich i żadne nie posuwa się do przodu na tyle, byśmy poczuli się zmotywowani do finalizacji. W pewnym momencie brakuje nam energii, pojawia się znużenie, a my zaczynamy rozważać, czy warto jeszcze się spinać.
Czasem dochodzi jeszcze tzw. syndrom oszusta. Myślimy: „Co jeśli nie wyjdzie tak dobrze, jak to sobie w głowie zaplanowałem? Co, jeśli się skompromituję, a inni zobaczą, że nie jestem taki zdolny, jak sądzili?”. W takiej sytuacji łatwiej jest porzucić projekt, nim zostanie poddany ocenie, by uniknąć stresu związanego z potencjalną porażką.
Jak pokonać pułapkę wiecznego zaczynania?
Pierwsza zasada może wydawać się banałem, ale działa: podziel zadanie na mniejsze etapy. Kiedy masz przed sobą wielki projekt, np. napisanie e-booka czy remont mieszkania, trudno utrzymać pełną motywację od startu do mety. Jeśli jednak rozbijesz cel na drobne kroki – jak napisanie zarysu rozdziału, sporządzenie harmonogramu czy nawet kupienie farby i pędzli – każda, nawet minimalna, ukończona część da Ci trochę satysfakcji i odhaczy się jako niewielki sukces.
Kolejna rzecz: zacznij się nagradzać. To może być drobiazg, ale coś, co sprawi Ci przyjemność tu i teraz. Nie musisz czekać do wielkiego finału, żeby celebrować swoją wytrwałość. Wystarczy, że po napisaniu określonej liczby stron lub godzinie ciężkiej pracy pójdziesz na krótki spacer, zafundujesz sobie ulubioną kawę albo obejrzysz jeden odcinek serialu.
Warto też spróbować ustalić priorytety i poważnie potraktować kalendarz. Jeśli rzeczywiście chcesz dokończyć projekt, wpisz w plan dnia ściśle określone bloki czasu na pracę nad nim. A kiedy ktoś poprosi Cię o inną przysługę, rozważ, czy nie lepiej powiedzieć grzeczne „nie”, żeby nie mnożyć obowiązków.
Nie daj się perfekcjonizmowi
Perfekcjonizm brzmi dobrze, dopóki nie zaczyna Cię blokować. Kiedy zależy Ci na idealnym wykończeniu, czasami wystarczy, że coś lekko pójdzie nie tak, a motywacja runie jak domek z kart. Wtedy z jednej niedoskonałości robi się problem nie do przeskoczenia. W efekcie stwierdzasz, że wolisz zacząć coś nowego, świeżego, jeszcze bez wad.
Jak sobie z tym poradzić? Po pierwsze, przekonaj się, że w pewnych dziedzinach „wystarczająco dobrze” może być Twoim sprzymierzeńcem. Nie musisz być mistrzem świata w każdej kategorii. Lepiej stworzyć coś wartościowego i skończonego, niż dążyć do poziomu, który w praktyce jest nieosiągalny.
Ważne jest też to, żebyś pamiętał o rosnącej krzywej doświadczenia. Jeżeli zawsze przerywasz zadanie w pół drogi, nie zbierasz cennych informacji o tym, jak wygląda faktyczne finiszerowanie projektu, co można poprawić przy kolejnym podejściu i jakie błędy wyeliminować. Bywa, że to właśnie w końcowej fazie prac uczymy się najwięcej.