Każdy ma swoje małe grzeszki filmowe. To takie produkcje, które teoretycznie nie powinny nas wciągać, ale jakoś magicznie zawsze do nich wracamy. Czasem to kwestia nostalgii, czasem niewytłumaczalnej sympatii do absurdalnych scenariuszy i dialogów, które powinny wywoływać ból zębów. Ale wiecie co? Guzik nas to obchodzi. Oto filmy, których oficjalnie może się wypieramy, ale w głębi duszy uwielbiamy.
1. „High School Musical”
Tak, to jest tak kiczowate, że powinno być nielegalne. Ale czy ktoś może oprzeć się urokowi Zac’a Efrona śpiewającego na boisku koszykarskim? Nie sądzę. To film, który przeładowany jest tanecznymi choreografiami i dialogami, które w prawdziwym życiu brzmiałyby jak scena z kiepskiego przedstawienia szkolnego.
Czy to ma znaczenie? Absolutnie nie! Ta historia świeci jak diament w koronie guilty pleasure – niby wiesz, że to czysta naiwność, ale za każdym razem oglądasz z takim samym zaangażowaniem. W gruncie rzeczy, „High School Musical” to nieszkodliwa, radosna rozrywka, która momentalnie poprawia humor, nawet jeśli wstydzisz się do tego przyznać.
2. „Zmierzch”
Prawdopodobnie jeden z najczęściej hejtowanych filmów ostatnich dekad. Dialogi są drewniane, aktorstwo miejscami karykaturalne, a miłosna historia Belli i Edwarda przypomina fanfiction napisane w przypływie nastoletnich emocji. Jednak w tym wszystkim tkwi pewien urok. Klimatyczna muzyka, mroczne kadry i napięcie między głównymi bohaterami sprawiają, że „Zmierzch” to kino, do którego po prostu chce się wracać. Nawet jeśli momentami Edward przypomina woskową figurę, a Bella ma mniej emocji niż przeciętny ziemniak, cała historia ma swój niepowtarzalny klimat.
I szczerze? Te filmy wciąż mają w sobie magię. Niezależnie od tego, czy oglądamy je z sentymentu, czy dla ironicznej rozrywki, jedno jest pewne – są wciągające!

3. Seria „Szybcy i wściekli”
Kiedy pierwszy film z tej serii pojawił się na ekranach, był o wyścigach i tuningowanych brykach. Teraz to kosmiczna opera akcji, w której samochody latają w kosmos, a Vin Diesel ratuje świat na pierwszym biegu. Nie pytajcie, jak to działa, po prostu się tym cieszcie. Bo przecież nie chodzi o realizm, tylko o spektakularne pościgi, wybuchy i sceny, w których prawa fizyki przestają mieć znaczenie.
Seria ta stała się symbolem absurdu, ale też niekończącej się rozrywki. Przyciąga nie tylko fanów motoryzacji, ale i tych, którzy po prostu chcą na chwilę wyłączyć myślenie i dać się ponieść czystemu filmowemu szaleństwu. (zdj. główne)
4. „Sharknado”
Ten film nie ma sensu. Naprawdę. Rekiny spadające z nieba, wybuchy w każdym możliwym miejscu i bohaterowie, którzy traktują to wszystko śmiertelnie poważnie. Arcydzieło absurdu! „Sharknado” to kino tak złe, że aż dobre. Oglądając ten film, wiesz, że powinieneś przewracać oczami, ale zamiast tego uśmiechnięty patrzysz, jak bohaterowie w zaskakująco kreatywny sposób walczą z rekinami. Jakie tornado? Jakie prawo grawitacji? Nie ma czasu na takie pytania – tu chodzi o czystą rozrywkową jazdę bez trzymanki!
Jeśli ktoś potrafi potraktować to dzieło z odpowiednim dystansem, może liczyć na jedną z najbardziej absurdalnych i przezabawnych przygód, jakie kino klasy B ma do zaoferowania.

5. „Mamma Mia!”
To film, który jest jednym wielkim muzycznym szaleństwem – i właśnie za to go kochamy! Historia może być zbyt banalna, ale nie oszukujmy się – niemal każdy ogląda „Mamma Mia!” dla hitów ABBA, bajecznych greckich plenerów i beztroskiej atmosfery, którą widać na ekranie. Meryl Streep, Amanda Seyfried, Colin Firth i Pierce Brosnan wyglądają, jakby bawili się równie dobrze, co widzowie, a każda scena to jeden wielki koncert. Nie ważne, jak bardzo próbujemy się przed tym bronić – noga sama zaczyna tupać w rytm „Dancing Queen”.
6. „50 twarzy Greya”
Arcydzieło kina? Nie. Czy fabuła momentami przypomina niezręczne fanfiction? Owszem. Czy ludzie go pokochali? Absolutnie tak. „50 twarzy Greya” to przykład produkcji, którą ogląda się nie dla jakości, ale dla samego zjawiska. Fenomen książkowy przeniesiony na ekran wywołał tyle emocji, ile kontrowersji. Dakota Johnson i Jamie Dornan może nie mają porywającej chemii, ale mimo to miliony widzów dały się porwać tej historii.
Film jest pełen sztucznego dramatyzmu i dialogów, które czasem powodują wybuch śmiechu, ale… właśnie to sprawia, że jest idealnym przykładem filmu guilty pleasure.

7. „Pamiętniki księżniczki”
Nie oszukujmy się – kto nigdy nie marzył, że pewnego dnia odkryje swoje królewskie pochodzenie i z dnia na dzień stanie się księżniczką lub księciem? Właśnie tę fantazję spełnia „Pamiętniki księżniczki” – pełna uroku, ciepła i humoru opowieść o niezdarnej nastolatce, która dowiaduje się, że jest następczynią tronu fikcyjnego królestwa. Anne Hathaway w tej roli jest cudownie autentyczna, a Julie Andrews jako jej dystyngowana babcia dodaje całej historii klasy i wdzięku. Film może być przewidywalny, ale jego lekkość i urok sprawiają, że wracamy do niego z sentymentem. Idealny seans na poprawę humoru!
Oglądajmy bez wstydu
Czy powinniśmy się wstydzić, że uwielbiamy te filmy? Każdy ma swoje małe kinowe słabości, które sprawiają mu frajdę. I o to właśnie chodzi w guilty pleasure – o czystą, niczym nieskrępowaną rozrywkę. Więc jeśli masz ochotę na absurdalne tornado z rekinami, przerysowaną miłość z wampirem czy śpiewanie hitów ABBY na cały regulator – po prostu to zrób. Bo najlepsze filmy to te, które dają nam radość!