Stoisz przy swoim motocyklu, zapinasz kask, naciskasz przycisk „Start” i… właściwie nic nie słyszysz. Zero warkotu, zero wibracji, jedynie delikatne brzęczenie, świadczące o tym, że silnik elektryczny już czeka na Twój ruch manetką. Niby dziwne, bo od najmłodszych lat pewnie kojarzyłeś motocykl z charakterystycznym dźwiękiem, zapachem spalin i lekkim dreszczem przenoszonym przez kierownicę na całe ciało. A tutaj wszystko jest inne – gładkie, ciche, niemal futurystyczne. Brzmi to jak herezja dla konserwatywnych motocyklistów, którzy kochają ten specyficzny „ryk” silnika. Jednak elektryki z roku na rok kuszą coraz większe grono fanów dwóch kółek. Wysoki moment obrotowy już od najniższych obrotów, zero spalin i stosunkowo niewielkie koszty eksploatacji – czy to nie są czynniki, na które warto zwrócić uwagę?
Nie ma co ukrywać, motocykle elektryczne jeszcze do niedawna kojarzyły się głównie z futurystycznym gadżetem, na który stać tylko nielicznych. Jednak rynek zaczął się rozwijać, producenci proponują coraz szerszą ofertę modeli, a ładowarek w polskich miastach przybywa. Co ciekawe, w Polsce rośnie też grupa pasjonatów, którzy chętnie pokazują, że prąd daje masę frajdy.
Jak to wygląda na drodze?
Jeśli do tej pory jeździłeś jedynie motocyklem spalinowym, pierwsze odczucia związane z maszyną elektryczną mogą Cię zaskoczyć. Zamiast odgłosu odpalającego się silnika, masz niemal natychmiastową reakcję na manetkę gazu, a przyspieszenie jest imponujące. Brak klasycznej skrzyni biegów w wielu modelach sprawia, że cała jazda staje się bardziej płynna – nie musisz przejmować się redukcjami ani wstrząsami związanymi z nieidealnym operowaniem sprzęgłem. Moment obrotowy dostępny jest praktycznie od zera, więc na światłach potrafisz wystartować jak strzała, nie pozostawiając wątpliwości, że prąd ma moc.
Z drugiej strony brakuje tego lekkiego „szarpnięcia” i mechanicznej interakcji, do której mogłeś się przyzwyczaić. Niektórzy powiedzą, że jest przez to mniej „frajdy”, bo romantyzm motocykla to przecież coś więcej niż tylko szybka jazda. To dźwięk silnika zmieniający się w zależności od obrotów, to te delikatne wibracje, które czujesz w nadgarstkach, i cała ta rytualna otoczka.
Czy cisza to rzeczywiście wada?
Cóż, wiele osób właśnie przez ciszę i brak wibracji szeroko się uśmiecha podczas jazdy na elektryku. Nie masz hałasu, który denerwuje nie tylko przechodniów, ale i Ciebie po kilku godzinach na trasie. Zamiast tego słyszysz świst wiatru i delikatne buczenie. Dzięki temu możesz lepiej skoncentrować się na drodze i otoczeniu, a także – co tu dużo mówić – cieszyć się rozmową z pasażerem na krótkich postojach czy podczas przemieszczania się w mieście z niewielkimi prędkościami.
Oczywiście są tacy, którzy twierdzą, że motocykl bez charakterystycznego ryku to nie motocykl. Jasne, trudno w jednym momencie przekreślić urok potężnego silnika V-twin czy warkot klasycznego boksera, ale może cisza jest luksusem, którego po prostu jeszcze nie mieliśmy okazji docenić?
Praktyczne oblicze eko-motocykli
Elektryczne jednoślady przyciągają też uwagę z powodu realnie niskich kosztów eksploatacji. Ładowanie akumulatora w domu może kosztować nawet kilkanaście razy mniej niż zatankowanie do pełna tradycyjnego baku benzyny. Do tego dochodzą niższe koszty serwisowania – brak oleju do wymiany, filtrów czy dużej liczby ruchomych elementów silnika sprawia, że nie musisz się martwić o wiele typowych usterek. To szczególnie ważne, jeśli szukasz czegoś na co dzień, a nie tylko do weekendowej przejażdżki.
Jasne, pojawiają się też minusy, choćby nadal ograniczony zasięg w porównaniu z niektórymi dużymi motocyklami spalinowymi. Wiele modeli elektrycznych pozwala przejechać około 150–200 km na jednym ładowaniu przy spokojnej jeździe, choć nowsze konstrukcje potrafią wyciągnąć więcej, zwłaszcza w ruchu miejskim. Problemem bywa też dłuższe ładowanie – jeśli w trasie potrzebujesz szybkiego tankowania, przy elektryku musisz zaplanować przerwy na posiłek czy krótkie zwiedzanie okolicy. Z drugiej strony, sieć stacji ładowania w Polsce rośnie, a w Europie Zachodniej jest już całkiem rozbudowana.
Charyzma a rzeczywistość
Być może zastanawiasz się, czy jazda elektrykiem nie jest nudna i pozbawiona klimatu. Romantyzm motocykli zawsze kręcił się wokół przygody, wolności i tego specyficznego brzmienia. Jednak zaskakująco wiele osób, które zdecydowały się na jazdę elektrykiem, przyznaje, że stracili kilka starych „rytuałów”, ale zyskali nowe wrażenia. Nie muszą na przykład co chwilę zerkać na stan paliwa, martwić się o wycieki oleju czy ustawiać zapłonu. Zamiast tego mają czystą i natychmiastową moc, która nie rozprasza się w żadnej skrzyni biegów.
Jeśli chcesz iść z duchem czasu i spróbować czegoś nowego, motocykl elektryczny może okazać się świetnym pomysłem. Coraz częściej spotkacie się z opinią, że już za kilka lat stanie się to normą w dużych miastach. A przecież niewykluczone, że producenci zaczną wprowadzać sztucznie generowane dźwięki, by symulować warkot spalin i tym samym zaspokoić potrzeby bardziej konserwatywnych kierowców. Kto wie? Technologia idzie do przodu, a my często nie zdajemy sobie sprawy, jak szybko przestawiamy się na nowe rozwiązania.
Nowa twarz motocyklowej pasji?
Czy to więc koniec romantyzmu jednośladów? Wcale nie. Raczej kolejny rozdział w motocyklowej historii, w którym tradycja łączy się z przyszłością. Nawet jeśli brakuje intensywnego ryku i wibracji, pojawia się inny rodzaj emocji – związany z czystą energią, błyskawicznym przyspieszeniem i nowoczesnością. Możesz poczuć się trochę jak bohater filmu science fiction, przemierzając miasto w ciszy, widząc tylko zdumione spojrzenia kierowców aut.
Każdy z nas ma własną definicję motocyklowego romantyzmu. Dla jednych liczy się dźwięk i zapach benzyny, dla innych większe znaczenie ma nowoczesna technologia i ekologiczny aspekt. Obie drogi mogą być pasjonujące.